Maluch bez słowa podreptał w kierunku, gdzie
zniknęli jego bracia. Malinda poszła za nim i wkrótce znaleźli się w kuchni, gdzie na blacie, przyciskając słuchawkę ramieniem, siedział najstarszy brat i obierał banana. - Pani O'Grady właśnie się zmyła, tato. Przyjechała taksówka i zabrała ją. Chłopiec przez chwilę słuchał, potem spojrzał na Malindę i podał jej słuchawkę. - Tata chce z panią rozmawiać. - Dziękuję - odparła grzecznie Malinda i ostrożnie, żeby się nie pobrudzić, wzięła od niego słuchawkę. - Słucham? - Malinda? Tu Jack. Muszę cię prosić o pomoc. Utknąłem na lotnisku w Chicago. Jest burza śnieżna i samoloty nie latają, a Mały Jack mówi, że pani 0'Grady właśnie opuściła statek. - O co chodzi? - zapytała Malinda, spodziewając się najgorszego. - Czy możesz zostać z chłopcami, dopóki nie wrócę? Malinda na szczęście nie zapomniała, co mówiła jej gospodyni. - Może zadzwonić do kogoś, żeby przyszedł? Do babci albo cioci? - Nie mamy nikogo. Zatrudniono ją, by uczyła manier, a nie opiekowała się dziećmi. Malinda wcale nie miała zamiaru odgrywać Mary Poppins przed tymi czterema rozpuszczonymi chłopakami. To nie należało do jej obowiązków... Musi się znaleźć jakieś inne rozwiązanie. Wściekła rozejrzała się dookoła i napotkała wrogie spojrzenie Małego Jacka. Odwróciła się i oto miała JEDNA DLA PIĘCIU 25 przed sobą dwulatka. Z kciukiem w buzi, wciąż tuląc kocyk, patrzył na nią największymi i najsmutniejszymi brązowymi oczami, jakie w życiu widziała. Serce stopniało jej błyskawicznie. Znała to uczucie. Tak zawsze się czuła, kiedy spotkała bezdomnego kota albo psa. To przez tę słabość sprowadzała do domu niezliczoną menażerię. Jak mogła odejść i zostawić te maluchy bez opieki? Zapomniała o wysmarowanej bananem słuchawce, pokonana przymknęła oczy i zapytała cicho: - O której mniej więcej wrócisz? - Przed ósmą rano. Przyrzekam. Malinda stała w sypialni tak pospiesznie opuszczonej przez panią O'Grady i patrzyła na prążki na gołym materacu. Była wykończona. Nawet nie pomyślała o szukaniu pościeli i posłaniu łóżka. Oczy ją piekły, nie czuła stóp i podejrzewała, że w żołądku zaczyna jej się robić wrzód. A to wszystko przez czterech małych chłopców. Cztery potwory, mówiąc dokładnie. Nagle przypomniała sobie mokry uścisk, jakim po kąpieli obdarzył ją najmłodszy. No, dobrze. Trzy potwory. Patryk jest