Ange-la, która zgodnie z planem miała tego wieczoru
wyjechać. - Co za potworność go spotkała! - Rzeczywiście potworność - przyznała Lizzie. - Dla niego to znacznie gorsze niż dla kogoś z nas. My w razie choroby czy jakichś obrażeń zawsze możemy liczyć na jego opiekę, a ten biedak nie ma nikogo. - Uśmiechnęła się do córki. - W każdym razie nikogo tej klasy, co on sam. - Aha. - Z tobą wszystko w porządku? - zaniepokoiła się nagle Angela. - Głupie pytanie, jak na to, co przeszłaś. Na pewno mogę jechać? Bo chętnie zostanę trochę dłużej. - Nie ma potrzeby. - Lizzie z determinacją przybrała dziarski wyraz twarzy. - William za tobą tęskni, a ja mam tu Gilly do pomocy. - Ejże? - Angela położyła jej dłoń na ramieniu. - Nadal jestem twoją mamą, Lizzie. Przede mną nie musisz udawać silniejszej, niż jesteś. - Wiem, że nie muszę. ~*~ Przez kilka następnych dni Christopher w obecności dzieci trzymał się dostatecznie dobrze, ale gdy były poza domem - w szkole czy u kolegów - albo spały, popadał w coraz większe przygnębienie. - Byłabym ci wdzięczna - powiedziała mu Lizzie w środę - gdybyś starał się nieco bardziej przy Gilly. Jej się tak łatwo nie oszuka, dobrze wie, że coś jest nie w porządku. - Myśli, że to skutki napadu. - Proszę cię tylko o odrobinę wysiłku. - Och, przecież się staram. Nawet nie wiesz, jaki to wysiłek. - Pewnie mam ci dziękować? W czwartek przypadało święto Halloween Gilly wyszła na imprezę, a Christopher i Lizzie spędzili z dziećmi wieczór w udekorowanym świecami i dyniami salonie Jack nie mógł jeszcze wyruszyć na obchód sąsiadów z hasłem „cukierek albo psikus", wiec reszta rodzeństwa także postanowiła zostać w domu i opowiadać sobie historie o duchach- Christopher poszedł się położyć wcześniej niż Lizzie, która posiedziała sobie jeszcze godzinę w spokoju, po czym sprawdziła, czy dzieci są już w łóżkach, i dopiero wtedy sama udała się na spoczynek Było dobrze po północy, gdy usłyszała pukanie. Żadne z dzieci nigdy nie pukało, więc mogłaby to być albo Gilly - po powrocie z imprezy - albo Christopher. Zapaliła lampkę i podciągnęła kołdrę. - Tak? Stał w drzwiach, ubrany w czarny jedwabny szlafrok. - O co chodzi, Christopherze? Od razu zrozumiała, że nie ma to nic wspólnego z dziećmi - w takim wypadku by załomotał albo wpadł bez pukania.