Podczas ceremonii oczy miała suche - już wcześniej wypłakała wszystkie łzy. Czuła się pusta, zdruzgotana, nie wiedziała, jak ma się podnieść i stawić czoło nadchodzącym dniom, życiu.
Wyczerpana, podniosła rękę do czoła. Czas po przebudzeniu się obok ciała Lily zbił się w jedno bolesne doznanie. Razem z Santosem dopełniła koniecznych formalności. Właściwie tylko mu towarzyszyła, bo to Santos załatwiał wszystko, to on był związany z Lily, to on był najbliższym jej człowiekiem, nie Gloria. Zrezygnowana, opuściła rękę. Nie potrafiła poradzić sobie ze stratą i dręczącymi wspomnieniami. Przypominała sobie pogrzeb ojca, to, co czuła, stojąc u boku matki nad jego grobem. Słyszała echo słów księdza i swój szloch nad ojcowską trumną. Teraz czuła się podobnie - osierocona, opuszczona, samotna. Może dlatego, że Lily, podobnie jak ojciec, kochała ją bezwarunkowo. Z westchnieniem spojrzała na Santosa. On także starał się nie okazywać bólu, widziała jednak jego rozpacz, nieukojone cierpienie. Rozumiała go i była z nim całym sercem. Oboje kochali Lily. Po ceremonii Santos zaprosił żałobników na poczęstunek. Skromną stypę urządziła Liz, zdejmując z Santosa obowiązek zadbania o drobiazgi. W czasie spotkania nie odstępowała go na krok, tak jakby należał do niej. Chociaż ani razu nie spojrzała w jej stronę, Gloria wyraźnie czulą niechęć dawnej przyjaciółki. A później goście, jedni po drugich, zaczęli zbierać się do wyjścia i było już po wszystkim. Liz musiała wracać do restauracji, Jacksona wzywano do biura, sąsiedzi nie chcieli się narzucać. Gloria, wyczerpana i bliska łez, zabrała się do zbierania talerzy i szklanek. - Zostaw - poprosił Santos. - Później się tym zajmę. Spojrzała na niego przez ramię. Stał w drzwiach kuchni, wyraźnie wzburzony. - Dlaczego? - Później się tym zajmę - powtórzył z niechęcią. – Nie potrzebuję twojej pomocy. Te słowa zabolały ją bardziej, niż powinny. - Żaden kłopot. Podszedł do niej energicznym krokiem. - Niby dlaczego, Glorio? Dlaczego chcesz mi pomóc? - Dlaczego? - spytała bezradnie. - Dlatego, że ją kochałam. Milczał chwilę ze wzrokiem utkwionym w przestrzeń, wreszcie spojrzał jej prosto w oczy. W jego wzroku było tyle wrogości, że wstrzymała oddech. - Co, u diabła, ma wspólnego pomoc w zmywaniu naczyń z uczuciami do Lily? Nie mieszkałaś z nią... prawie jej nie znałaś. Uniosła hardo głowę, choć drżała na całym ciele. - Wydawało mi się... że ona... mimo wszystko... stała się cząstką mojego życia, kimś bardzo ważnym. Chciałam coś zrobić. W jakiś sposób... Straciła wątek. Zabrakło jej słów. On nie rozumie. Nie chce zrozumieć, nie obchodzą go jej uczucia. Skontaktował się z nią z powodu Lily, nie dla niej samej. Zrobiła swoje i teraz powinna zniknąć z jego życia. A czego się spodziewała? Że zbliży ich wspólna żałoba? Że będzie ją teraz wspierał i okazywał współczucie? Oczekując wzajemności z jej strony? Niewiele brakowało, a wybuchnęłaby histerycznym śmiechem. Jakże zmyliła ją uprzejmość, nawet serdeczność, którą jej okazywał. A przecież to nie o nią chodziło. Wszystko robił dla Lily. - Nie odpowiedziałaś na moje pytanie. Co ma wspólnego pomoc w zmywaniu naczyń z uczuciami do Lily? Uważasz, że tych kilka talerzy bardziej cię do niej zbliży? Ze zmyjesz swoje winy? - W porządku - odparła zmęczonym głosem. - Chcesz sam sprzątać ten bałagan, bardzo proszę. Zakręciła wodę, wytarła ręce i ominęła go, by wyjść z kuchni. Poszedł jednak za nią i przy drzwiach chwycił za ramię. - Do cholery, czekam na odpowiedź, Glorio! Wytrzymała jego spojrzenie. Była tak wyczerpana, że zobojętniała już na wszystko. - Nie mam ochoty kłócić się z tobą, przez wzgląd na Lily. Puść mnie. Zamiast usłuchać, ścisnął ją mocniej. - Nie wymażesz bólu i cierpień Lily. Nie zwrócisz jej lat samotności. Już za późno. I to ty się spóźniłaś. Mówił prawdę. Zdawał się czytać w jej myślach. Tego właśnie rozpaczliwie pragnęła: naprawić błędy, odzyskać stracone lata. Po co jednak tak brutalnie uświadamiał jej, że chce niemożliwego? Uwolniła rękę. - Nie mam powodu czuć się winna. Nie wyobrażaj sobie, że uda ci się tak mnie ustawić. Nie ja zgrzeszyłam, ale moja matka. Ja nigdy tak bym się nie zachowała... - Twoja matka? Takaś pewna? - Przymrużył oczy. - Skąd wiesz, że nie jesteś taka jak ona? Gloria nie wytrzymała. Puściły ostatnie hamulce. Zaczęła okładać Santosa pięściami. - Ty draniu! Nie wiedziałam, że mam babkę! Byłam okłamywana! Nigdy nie miałam jej poznać!. Nie wiesz nawet, jak to boli! Nie rozumiesz, co czuję, teraz, kiedy straciłam... Napływające do oczu łzy nie pozwoliły jej dokończyć. Odwróciła się gwałtownie, próbując się opanować. To, czego ona i Santos dopuszczali się teraz względem siebie, było niebezpieczne. Powinni się opanować, odzyskać kontrolę nad emocjami, zanim uczynią coś, czego będą potem żałować. Coś, czego Lily na pewno by nie ścierpiała. - Nie możemy tak, Santos. - Odsunęła się o kilka kroków i odwróciła twarz. - Wiem, że cierpisz. Bardzo ją kochałeś i brak ci jej teraz - mówiła ze łzami w oczach. - Ja też ją kochałam. I też mi jej brak. Tak bardzo, że... - Przestań! - przerwał jej. - Nie wiesz nic o tym, jak się czuję! To, co mówisz, to tylko puste słowa. – Postąpił w jej kierunku, dygocąc z gniewu i bólu. - Ty masz matkę. Rodzinę. Ja miałem tylko Lily. Ona była dla mnie jak matka. Teraz nie mam nikogo. - Pochylił się do Glorii. - Wracaj, skąd przyszłaś. I zostaw mnie samego. Santos potrzebował ofiary. Widziała w jego oczach, że najchętniej, za karę, rozdarłby ją na strzępy. Nie zamierzała sprawić mu tej przyjemności. - Lily była moją babcią, kochała mnie. - Wbiła w jego pierś wskazujący palec. - Nikomu nie pozwolę tego lekceważyć. A tobie w szczególności nie pozwolę decydować o tym, czy jestem... - Nie jesteś. - Chwycił ją za rękę i przytrzymał w uścisku. - Nie porównuj szesnastu dni z szesnastoma latami. - Ty sukinsynu. - Zacisnęła wolną dłoń na klapie jego marynarki, powstrzymując się od wymierzenia mu policzka. - Nic nie rozumiesz, bo nie chcesz rozumieć. Nie możesz uwierzyć, że naprawdę ją kochałam, bo z nikim nie chcesz dzielić wspomnień o niej. To ty jesteś egoistą. To ty jesteś jak moja matka. Tak jak ona chcesz, bym całe życie czuła się winna. Owszem, popełniłam błędy, ale akurat nie w stosunku do Lily! - Jesteś pewna, księżniczko? - Pochwycił jej drugą rękę i przyciągnął do siebie. - A może za dobrze cię znam? Zimna, obłudna, kłamliwa suka, oto jaka jesteś! Jak twoja matka. Niezdolna do miłości. Zawrzała w niej niepohamowana złość. Gloria wydała nieartykułowany dźwięk idący gdzieś z samych trzewi. - Milcz! - Uwolniła ręce i zaczęła cofać się, ciężko dysząc. - To nieprawda! Nieprawda! Santos napierał na nią, rozjuszony do ostateczności. - Prawda. Węszysz wokoło, licząc na swój kawałek tortu. Świetnie, Wasza Wysokość, oszczędzę ci czasu: nic nie dostaniesz, bo nic nie zostało. Z bolesnym wyciem rzuciła się na niego tak niespodziewanie, że potknął się i zachwiał. Ona tymczasem kopała go i drapała, waliła łokciami, tłukła pięścią.