Willow zawahała się przez chwilę. Nienawidziła jedzenia
w barach szybkiej obsługi, ale nie chciała rozczarować syna. Jamie tak rzadko o cokolwiek prosił. - Dobrze, ale to wyjątkowa sytuacja. Bar Morgantiego znajdował się zaraz za rogiem, przy skrzyżowaniu Piątej Alei i ulicy Fir. Jamie nie był w stanie dłużej kryć podniecenia. -.. Ty też zjesz hamburgera, mamo? - Nie, ale mam ochotę na lody z polewą karmelową. - Ja zamówię! R S Willow uśmiechnęła się, widząc, jak syn przyjmuje na siebie rolę głowy rodziny. Wyciągnął rękę po pieniądze. - Lody mają być z posypką orzechową? - Nie, bez orzechów. - Wręczyła mu banknot dziesięciodolarowy. - Zamiast tego poproszę podwójną porcję polewy karmelowej. - A czy mogę napić się coca-coli? - Oczywiście. - Hurra! - Jamie rzucił plecak na krzesło i w podskokach pobiegł zająć miejsce w kolejce do kasy. Willow usiadła przy wolnym stoliku i wsunęła plecak Jamiego pod swoje krzesło. Restauracja pękała w szwach. Tradition w kanadyjskiej Kolumbii Brytyjskiej było małym miasteczkiem, więc Willow znała większość pozostałych klientów. Uśmiechnęła się do kilkorga sąsiadów i pomachała koleżance ze szkoły. Sąsiedni stolik zajmowała rodzina składająca się z ojca i trójki dzieci. Mężczyzna miał ciemne włosy i szerokie ramiona; siedział do niej plecami, więc nie widziała jego twarzy. Natomiast mogła przyjrzeć się dokładnie dzieciom. Nie ulegało wątpliwości, że nie mieszkają w Tradition. Nigdy wcześniej ich tu nie widziała. Śliczna blondynka w wieku około dziewięciu lat jadła hamburgera i czytała książkę. Policzki jej młodszej, rudowłosej siostry nosiły ślady łez, a maleńki chłopiec zabrudził się keczupem od frytek, których część wciąż leżała przed nim na tacy. Gdy mężczyzna odszedł w stronę kasy, Willow zauważyła, że mana sobie elegancko skrojony szary garnitur. Sprawiał wrażenie pewnego siebie. Przystojny nieznajomy zajął miejsce w kolejce dokładnie w tej samej chwili, w której Jamie otrzymał zamówionego hamburgera. Chłopiec ruszył ostrożnie w stronę matki, dumnie R S niosąc przed sobą tacę. Wszystko szło jak najlepiej, dopóki przy stoliku obok nie wybuchła awantura. Dwulatek pisnął nagle przeraźliwie. Najwyraźniej rudowłosa dziewczynka podkradła z jego tacy garść frytek, bo to właśnie na niej skupił się gniew blondynki. - W tej chwili je odłóż, Amy! Powiedziałaś, że nie chcesz frytek, więc teraz nie podkradaj ich Mikeyowi. Dorośnij wreszcie! — to mówiąc, wyrwała garść frytek z zaciśniętej piąstki dziewczynki. - Oddaj! - zawyła Amy. - Nie ma mowy, ty mała paskudo. Paskuda! Paskuda! Paskuda! - szydziła z siostry. Odchyliła się na krześle, wyciągając rękę z frytkami daleko w tył... I uderzyła nią o tacę, którą Jamie niósł z takim pietyzmem,