Wziął głęboki oddech i uderzył mosiężną kołatką
w ciężkie dębowe drzwi. - Lord Althorpe? - spytał niski, okrągły kamerdyner, mierząc jego strój ze stosowną dozą pogardy. - Gdzie znajdę lorda Stivetona? Mężczyzna cofnął się o krok. - W gabinecie, milordzie. Tędy, proszę. Ród Fontaine'ów był stary, bogaty i szanowany. Idąc za sługą przez hol, Sinclair rozmyślał o tym, jak bardzo musiał ich obrazić, uwodząc Victorię. Lepiej jednak, że zrobił to on, a nie morderca Thomasa. Hrabia siedział za mahoniowym biurkiem i wyglądał raczej na bankiera niż arystokratę. Leżała przed nim otwarta księga rachunkowa, ale Sin wątpił, czy tego ranka Stiveton zajmował się pracą. - Althorpe, myślałem, że już uciekłeś z kraju. - Dzień dobry, lordzie Stiveton. Przykro mi, że pana rozczarowałem. Gospodarz zmrużył oczy. - Timms, niech nikt nam nie przeszkadza. - Dobrze, milordzie. Kamerdyner ukłonił się i zamknął za sobą drzwi. - Nic nie usprawiedliwia pańskiego wczorajszego postępowania, Althorpe. Udawanie skruchy też niewiele pomoże. Sinclair wzruszył ramionami. - Ma pan rację. - Zgadzanie się ze mną też nic panu nie da. Ile razy postąpił pan niegodnie i uniknął konsekwencji? Grafton uniósł brew. - Chce pan dokładnego wyliczenia? - Cokolwiek wyczyniał pan na kontynencie, tutaj nie tolerujemy podobnego zachowania. - Z całym szacunkiem, lordzie Stiveton, pańska córka poszła ze mną z własnej woli. Hrabia zerwał się na równe nogi. - W taki sposób prosi pan o przebaczenie? Sinclair strzepnął z rękawa niewidzialny pyłek. - O nic nie proszę, lordzie Stiveton. Jestem do pańskich usług. Złożyłem propozycję, ale zrobię, jak pan zechce. Gospodarz usiadł powoli, nadal spoglądając na niego groźnym wzrokiem. - Spodziewał się pan, że wyzwę pana na pojedynek, żeby bronić honoru córki? - Oczywiście, że nie, bo nie chciałbym pana zabić. Myślałem raczej o publicznych przeprosinach. - To może uratowałoby reputację pańską, ale nie mojej córki. Hrabia umilkł, mierząc go badawczym spojrzeniem. Sinclairowi nie podobał się wyraz zamyślenia na jego twarzy ani kierunek, w jakim zmierzała rozmowa. Gdy zegar stojący na kominku wybił czwartą, Stiveton pochylił się do przodu i złożył ręce na księdze rachunkowej.